sobota, 1 marca 2014

Rozdział 10 - Ten-Którego-Wszyscy-Się-Boją

    Szedł wyprostowany, pewny siebie, mocno zaciskając różdżkę w swojej dłoni i to nie dlatego, że by się czegoś bał, bo jak już wspomniałam, był bardzo pewny siebie, lecz wiedział, że w tych czasach mimo wszystko lepiej być ubezpieczonym na wszelkie sposoby. Był młodym mężczyzną, wkraczającym powoli w świat dorosłych. Rozpoczął pracę w Ministerstwie Magii, a dzięki swojemu nazwisku miał zaszczyt pracować w Departamencie Tajemnic. Niesamowicie ważna rolna, jak mawiał jego ojciec, rozpowiadając wszystkim, gdzie jego jedyny syn pracuje.
    Chłopak przystanął na środku łąki. Było około północy, jedyne światło dawał księżyc. Był początek jesieni, wiatr więc zawzięcie wiał, rozwiewając długie włosy przybysza. Jego wzrok wychwycił ruch w trawie, a do uszu doszedł cichy syk. Zmrużył oczy, wpatrując się, jak coś zbliża się do jego stóp.
   - Avada Kedavra - mruknął cicho, a wąż padł nieżywy. Żmija.
    Te paskudne stworzenia kręciły się wszędzie, choć lato już dawno minęło, a na dworze było okropnie zimno. Dobrze wiedział, że w tym świecie nie można tego wziąć za żaden przypadek, o nie. Był to już przez niego dziś spotkany trzeci wąż, za pierwszym razem stwierdził, że to przypadek, ale drugi raz dał mu jasno do myślenia.
    Westchnął cicho i obrócił się do mężczyzny, który pojawił się kilka minut wcześniej, oglądając poczynania długowłosego. Zaśmiał się cicho pod nosem. Miał na sobie długi czarny płaszcz z zarzuconym kapturem na głowę. Na jego twarzy był widoczny kilkudniowy zarost, a podkrążone oczy świadczyły o jego kilku dniach bez snu. W dłoni trzymał różdżkę, jednak nie ściskał jej mocno, wręcz przeciwnie prawie wypadała mu z palców.
    Zbliżył się do chłopaka, który wstrzymał oddech, gdyż odór starszego od niego o około dziesięć lat mężczyzny nie był do wytrzymania. Ten lekko się skrzywił, gdy tylko rozpoznał znaczenie miny drugiego. Miał mnóstwo roboty przez ostatnie dni, więc zabrakło mu czasu na porządny prysznic. Niektóre sprawy są ważniejsze.
   - Lucjusz Malfoy - syknął i oblizał suche usta. - Wiesz już chyba w jakiej sprawie cię wezwałem, prawda? - Nie czekając na odpowiedź drugiego, podwinął rękaw i ukazał na swoim ramieniu znak. - Przypatrz się mu dokładnie, bo niedługo ciebie to czeka, jeżeli zdecydujesz się przejść na naszą stronę, na stronę tych, którzy wygrają, pokazując temu światu, że zawsze mieli rację! - krzyknął.
   - Zamilcz! Chyba nie chcesz, by ktoś nas usłyszał - syknął chłopak i zbliżył się do niego, oddychając przez usta. Przypatrywał się chwilę znakowi, który miał na ramieniu; wąż owinięty wokół czaszki. - A więc tak on wygląda - mruknął prawie niesłyszalnie.
    Lucjusz odsunął się od mężczyzny na kilka kroków, bawiąc się teraz swoją różdżką i szykując się do wypowiedzenia kilku zdań. Nie wiedział, jak ten je przyjmie, gdyż obiecał bezwzględne poddanie JEMU. Ostatnio bowiem rozmawiał długo ze swoją matką, dowiadując się kilku rzeczy, które zburzyły całkowicie jego plany, a jak wiadomo tradycja była najważniejsza, a te sprawy musiały poczekać. Sam zresztą lekko zaczął wątpić w te wszystkie opowiadania o wielkiej sile i potędze Tego-Którego-Wszyscy-Się-Boją. Malfoy miał rozum i nie chciał ryzykować. Na razie się wstrzyma.
   - Słuchaj - zaczął - w moim życiu zaczyna się dużo zmian, poważnych zmian. Rozumiem, że ON nie może czekać, jednak... Skąd mam wiedzieć, czy to wszystko, to nie brednie, co? - spytał retorycznie, gdyż jak na razie nie było na to odpowiedzi. - Nie mogę teraz ryzykować, przykro mi - dodał. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
    Osiemnastoletni chłopak zaczął się oddalać, aby za chwilę przeteleportować się do swojego domu. Poczuł mocny uścisk mężczyzny ze znakiem na swoim ramieniu. Słyszał jego głośny oddech, wyczuwając przy tym złość mężczyzny z jego decyzji.
   - Jesteś tchórzem - syknął mężczyzna, wbijając długie paznokcie w ramię Lucjusza. - Parszywym tchórzem. Pożałujesz swojego wyboru - dodał ostro.
    Lucjusz odtrącił jego dłoń, która zadawała mu ból i ruszył przed siebie, by po chwili się rozpłynąć, teleportując się do swojej bezpiecznej posiadłości.

***

    W średniej wielkości jadalni słychać było tylko brzęk sztućców o naczynia. Przy stole na dziesięć osób siedziało państwo Black i ich córka wraz ze swoim mężem - Bellatriks i Tom Menzel. Byli małżeństwem już ponad rok i obojga nie byli zdecydowanie zadowoleni z tego związku, który zorganizowali ich rodzice. Bella nienawidziła dotyku tego mężczyzny, jego głosu... Obrzydzało ją samo siedzenie z nim przy stole! Nie jego kochała, był inny. Przełknęła ślinę i spojrzała na swojego ojca, którego spojrzenie było srogie.
   - Bellatriks - szepnął pan Black, nie spuszczając wzroku z córki. - Ty... jak mogłaś? - spytał i ze zdenerwowania poderwał się z krzesła, ale jego małżonka schwyciła jego dłoń i ściągnęła go na krzesło.
   - Cygnusie, nie denerwuj się. Bello - zwróciła się do najstarszej córki - błagam, powiedz, że nie pozwolisz jej do niego dołączyć. Narcyza jest... Sama dobrze wiesz jaka i z tego powodu nie ma prawa mieszać się do tego teatrzyku. To jeszcze dziecko - powiedziała Druella, przed której oczyma wstawiły się obrazy z dzieciństwa jej najmłodszego dziecka, dla którego potrafiła być tak bardzo niesprawiedliwa. Pani Black żałowała tego, jednak to właśnie w Narcyzie posiadała największe nadzieje.
    Bellatriks podniosła się, wywalając przy tym krzesło. Obrzuciła rodziców groźnym spojrzeniem, mówiącym, że jeszcze jedno słowo, a zginą w męczarniach. Tom tylko wywrócił oczami, gdyż ta cała sprawa bardzo go śmieszyła. Gdyby mógł, to wyszedłby stąd i już nigdy nie wrócił. Jego żona była psychiczna! Najchętniej wysłałby ją do Świętego Munga i kłamałby jak z nut, byleby ją zostawić tam na zawsze, a on mógłby wówczas przejąć wszystkie pieniądze rodziny Black.
   - Ojcze, matko... Czy wy naprawdę uważacie, że mogłabym tak po prostu wysłać moją małą siostrzyczkę do tego koszmaru, w którym sama jestem? Nigdy! - syknęła i obeszła cały stół, zatrzymując się po drugiej stronie do swojego wcześniejszego miejsca przy obiedzie. Jak najdalej od Tom'a... - Mimo wszystko lubię to, odkryłam w końcu swoje przeznaczenie.
   - Bello! - wrzasnęła jej matka, zakrywając usta dłonią.
   - Tak, matko, to jest to, co naprawdę mnie bawi. W końcu ktoś wyznaje to, do czego każda czystokrwista rodzina dąży! Czy to nie piękne? - spytała retorycznie. - A Narcyza... zginęłaby tam połknięta przez własne uczucia, strach... Jest na to za słaba. Nie musicie się bać, nic jej się nie stanie, póki ja żyję - szepnęła cicho i stanęła w drzwiach. - Tom, wychodzimy.
    Pan Menzel podniósł się z krzesła, skłonił swoim teściom i wyszedł za żoną.
    Pani Black długi czas patrzyła na drzwi, w których zniknęła jej córka. Jej mąż zaś kończył spokojnie obiad, jakby nigdy nic.Westchnęła cicho, jak na damę przystało i dotknęła ramienia męża.
   - Cygnusie - szepnęła prawie niesłyszalnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
   - W końcu przejęłaś się swoim dzieckiem? - spytał i wstał od stołu, wychodząc z pomieszczenia.

______________________________

    Rozdziału długo nie było, ale w końcu udało mi się go ukończyć. Wena całkowicie zniknęła przy masie nauki... Mam nadzieję, że to, co napisałam wam się jakoś spodoba i będziecie czekać na kolejny rozdział. :)

5 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, rozdział był super! Niedługi, ale i tak mi się podobał :3
    Biedna Bella. Niech go zabije, buhahahhaha! XD
    Nie mam czasu na komentarz, ale pozdrawiam i życzę weny mimo tej nauki :)
    Pewnie mnie nie pamiętasz, bo się od bloggera odseparowałam, a teraz wracam (z nowym opowiadaniem) i zmieniłam nick.
    Jeszcze raz weny, pozdrawiam,
    Luniaczek (Weasley)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, z resztą jak zwykle ;) Weny życzę i zapraszam do siebie ^^ lucissa-love.blogspot.com
    Pozdrawiam,
    Marcelina

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, ej, Pulpecie mój komentarz będzie krótki, bo totalnie nie mam do niczego weny. Wszystko pięknie, ładnie tylko ja się pytam co ten Lucjusz?! Zabił żmije? Zabił żmije, jak on mogł?! Przecież żmija to jego patronus, jak on mógł to zrobić?! NO dobra, zostawmy żmiję w spokoju i pana Lucjusza. Ech biedna Bellatrix... To małżeństwo zaplanowane przez rodziców musiało być koszmarne, a do tego nie ma RUDOLFA?! JAK, CZEMU?! :C
    NIe no Bella, nie pozwoli dołączyć Cyzi do Voldzia, bo jak wiadomo, Bella lubi Voldzia i nie chce by on zauroczył się Cyzią i dlatego Cyzi nie pozwoli tam dołączyć, prawda? :D Mamusia (Druella) jednak ma uczucia! Chwała Ci Merlinie!
    Dobra do następnego. PA ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna notka :** Ech, no... Co oni wszyscy tak zawsze najeżdżają na naszą Cyźkę... Słaba, pffffff! Nie udusisz mnie za taki krótki komentarz, prawda? Choroba tak trochę robi swoje :(((
    Ale mogę Ci posmamować! Chcesz?
    Tfu, pospamować. Chociaż w sumie posmamować też (jak tylko wymyślę co to znaczy) i posmarować mogę! Wszyyystko mogę! Chociaż czarować wciąż nie, nad czym bardzo ubolewam. W sklepach cholera różdżek nie sprzedają, wiedziałaś? I listu z Hogwartu nikt mi nie przysłał... Wredoty. Coś z tym koniecznie trzeba zrobić!
    No dobra, kończę spamowanio - smamowanie.
    Całuski, Spes_ :***
    PS I weny życzę! A jak przygalopuje na białym koniu i w złotej koronie, to możesz ją rozmnożyć i do mnie przysłać źrebaczka :P

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje bardzo mocno za każdy komentarz.
W zakładce SPAM polecajcie swoje blogi.